Wiele mówi się ostatnio o relacjach na linii Afryka – Chiny zapominając jednocześnie, że reszta świata również patrzy w stronę tego kontynentu. Zastanawiając się i analizując rolę jaką spełnia w całej tej układance Polska, z całą pewnością warto spojrzeć trochę szerzej i spróbować zastanowić się jakie stosunki łączą Unię Europejską z Afryką. Na to oraz wiele innych pytań staraliśmy się odpowiedzieć podczas spotkania z Sergiuszem Wolskim pracującym w Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych, który dzieląc się swoim wieloletnim doświadczeniem w Afryce pozwolił nam lepiej zrozumieć zawiłości z pogranicza świata biznesu i dyplomacji.
Sławek Winiecki: Aby lepiej zarysować Twoją sylwetkę trzeba by się z całą pewnością cofnąć do czasów studenckich. W jaki sposób potoczyła się Twoja edukacja a potem kariera, że znalazłeś się na placówce dyplomatycznej na Madagaskarze z ramienia Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych?
Sergiusz Wolski: Moja droga jest dość nietypowa jak na dyplomatę, gdyż jestem absolwentem psychologii. W ramach swojej ścieżki edukacji szedłem w stronę psychologii organizacji i psychologii pracy. Z drugiej strony zawsze bardzo interesowałem się naukami politycznymi, stosunkami międzynarodowymi, i historią XX wieku. Fascynowały mnie też podróże, odkrywanie nowych krajów i kultur. Pod koniec 2008 roku złożyłem swoją kandydaturę na aplikację dyplomatyczno-konsularną. Aby zostać przyjętym do Akademii Dyplomatyczno–Konsularnej, należało przejść przez szereg testów i potwierdzić znajomość dwóch języków obcych. Miałem potwierdzoną znajomość języka francuskiego dzięki ukończeniu studiów we Francji. Znajomość angielskiego potwierdziłem zdając egzamin w MSZ. Pamiętam, jak na ostatnim etapie rekrutacji, w trakcie rozmowy z panelem rekrutacyjnym, jego przewodniczący, ambasador, poprosił mnie, żebym coś o sobie powiedział.„Zaskoczę Pana, ale jestem absolwentem psychologii”- odpowiedziałem, zakładając, słusznie zresztą, że większość kandydatów jest po stosunkach międzynarodowych czy po prawie. Ambasador odpowiedział: „ Proszę Pana, mnie już nic nie może zaskoczyć”. Zostałem przyjęty. Pierwszych kilka miesięcy aplikacji to zajęcia teoretyczne, warsztaty i ćwiczenia, później przechodzi się do MSZ-u i uczy przez pracę. Po roku podchodzi się do egzaminu dyplomatyczno-konsularnego. Po jego zdaniu otrzymuje się pierwszy stopień dyplomatyczny, attaché i można aplikować o wyjazd na placówkę. Pierwszy mój wyjazd zagraniczny to Londyn, gdzie spędziłem 4 lata. Zajmowałem się opieką konsularną. Było to bardzo ciekawe i rozwijające doświadczenie, chociaż czasem bardziej przypominało rolę pracownika społecznego, niż dyplomaty. Jeździłem po więzieniach, szpitalach, zajmowałem się osobami bezdomnymi, bez środków na powrót do kraju, zaginionymi. Gdy mój pobyt w Londynie się kończył czułem, że chciałbym spróbować czegoś innego, nie precyzując jednak swoich oczekiwań w kontekście geograficznym. Szukałem małej placówki, gdzie byłaby mniejsza specjalizacja, niż w Londynie, gdzie mógłbym spróbować – tak to nazwijmy – wszystkich dziedzin pracy dyplomaty. Indie, Kenia i Chile – tak szerokie było w tamtym czasie spektrum moich zainteresowań. Zaaplikowałem o stanowiska w tych trzech krajach, dostałem się do Kenii.
Wróćmy na chwile do podstaw. Wspominałeś, że kierowała Tobą chęć podróży, odkrywania. Skąd się to wzięło?
Nie wiem, czy podróż w kontekście pracy dyplomaty to dobre słowo, chociaż też jest oczywiście pewnym jej elementem. Podróż to ograniczony odcinek czasu, podczas którego się przemieszczasz. Życie za granicą natomiast to trochę coś innego. To bycie w jednym miejscu przez dłuższy czas, zazwyczaj kilka lat, co może być mniej zabawne i bardziej wymagające od podróży, szczególnie w kraju mniej rozwiniętym i o odmiennej kulturze od Europy czy Ameryki Północnej. Zawsze jednak lubiłem wyzwania i wychodzenie poza własną strefę komfortu. Stąd po Londynie chciałem wyjechać gdzieś dalej.
Tak więc padło na Kenię. Jak to wszystko się zaczęło?
Pewnego lipcowego wieczoru, w 2015 roku, wsiadłem do samolotu na londyńskim Heathrow. Rano wylądowałem w Nairobi. Pierwsze miesiące były trudne. To zupełnie inny styl życia, inne miasto, inny kontynent. Ogólnie Afryka bywa trudna, W Afryce potrzebujesz więcej czasu. Ja bardzo lubię podróżować do Azji Południowo-Wschodniej, gdzie miałem okazję odwiedzić kilka krajów. Tam jest tak, ze przyjeżdżasz i od razu, już pierwszego dnia jest przyjemnie i trochę tajemniczo jednocześnie: dobre jedzenie, ciekawa kultura, bogactwo zapachów i kolorów, a do tego wszystko wydaje się być na wyciągnięcie reki. Afryka bywa brudna, brzydka, niebezpieczna i pierwsze odczucia mogą być negatywne. Potrzebowałem 3-4 miesięcy, żeby polubić Kenię, poznać bogactwo geograficzne i kulturowe tego kraju. Kenijczycy są bardzo otwarci, do tego w Nairobi jest wielu cudzoziemców z całego świata, w tym nawet zaskakująco liczna grupa Polaków. Udało mi się więc nawiązać sporo przyjaźni, co też znacząco zmieniło moją perspektywę. Z czasem polubiłem ten region, a moja praca była ciekawa miedzy innymi dlatego, że nasza placówka obejmowała do 2017 roku swoją akredytacją aż 10 krajów, od Somalii, przez Kenię, Ugandę i Rwandę, po Mauritius, Komory i Madagaskar. Po roku pobytu, z powodu splotu różnych okoliczności, zostałem tzw. chargé d’affairs, czyli pełniącym obowiązki kierownika placówki. Taki okres zazwyczaj nie trwa zbyt długo, kilka miesięcy, aleja byłem CDA prawie dwa lata. To również wpłynęło na to, że mój pobyt był bardzo ciekawy, gdyż kierując placówką bierze się na siebie odpowiedzialność za cały zespół, za środki finansowe, za realizację celów polskiej polityki zagranicznej w danym państwie. To wpływa w pewnym stopniu na zmianę postawy, na sposób patrzenia na swoją rolę w organizacji, na motywację. Wymusza też elastyczność i wszechstronność, gdyż wymaga uczestnictwa we wszystkich aspektach funkcjonowania placówki.Rano pisze się raport o sytuacji politycznej w kraju, w południe uczestniczy w spotkaniu promocyjnym polskich firm, po południu dopracowuje nowy projekt rozwojowy, a wieczorem dzwoni telefon, że trzeba pomóc w ewakuacji polskich misjonarzy z Sudanu Południowego. Byłem w Kenii 2 lata i 8 miesięcy. W marcu 2018 r. wróciłem do MSZ, do Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu i przez rok piastowałem stanowisko naczelnika wydziału Afryki Subsaharyjskiej. Potem zostałem wicedyrektorem odpowiedzialnym za ten obszar, a także za tzw. sprawy horyzontalne. Te wszystkie doświadczenia, zdobyte na przestrzeni 4 lat, ukształtowały poniekąd moją ścieżkę kariery. W międzyczasie postanowiłem aplikować na stanowiska w delegaturach Unii Europejskiej w Afryce, w Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych, którą współtworzą kraje członkowskiego UE m. in. poprzez czasowe oddelegowanie do niej swoich dyplomatów. To doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem obecnie.
Patrząc z punktu widzenia makroekonomii, często mówi się o Afryce jako o kierunku przyszłości. Czy Ty również podzielasz ten pogląd?
Zgadzam się. Wynika to z kilku dość oczywistych kwestii. Pierwszą z nich jest demografia. Afryka to kontynent, który bardzo szybko rośnie jeśli chodzi o liczbę mieszkańców. Chodzi o wzrost, którego nie jesteśmy sobie czasem w stanie wyobrazić, gdyż w Polsce od kilkudziesięciu lat liczba ludności jest zbliżona, a nawet nieco spada. W Kenii natomiast przybywa około miliona osób rocznie, co wcale nie jest czymś wyjątkowym w skali kontynentu. Młode społeczeństwa sprawiają, że Afryka jest kontynentem przyszłości. Na przykład na Madagaskarze 70% mieszkańców ma poniżej 35 lat. Ten bardzo wysoki przyrost naturalny sprawia, że towarzyszący mu szybki wzrost gospodarczy, w wielu krajach Afryki wynoszący ok. 5 procent rocznie, nie znajduje odbicia we wzroście PKB per capita. Nie powinno nas to jednak mylić. Ktoś, kto odwiedził Nairobi czy Antananarivo 10 lat temu, nie pozna tych miast dzisiaj. Tyle jest w nich inwestycji, nowych firm, nowych budowli, hoteli, centrów konferencyjnych. Z drugiej strony olbrzymie obszary biedy nadal istnieją, a nawet się powiększają, co jest spowodowane m. in. zmianami klimatycznymi i związanymi z nimi zjawiskami takimi, jak susze, powodzie czy pustynnienie.
W związku z tym, widzę dwa możliwe scenariusze. Przyrost naturalny jest faktem i może być skanalizowany pozytywnie i wiązać się z szybkim rozwojem Afryki, z drugiej jednak strony może oznaczać rosnącą presję migracyjną. Jeśli my, jako Europa, zaniedbamy Afrykę i pozwolimy, żeby rosły rzesze młodych ludzi bez pracy i perspektyw, to z jednej strony zwiększy się presja migracyjna na nasz kontynent, a z drugiej postawy radykalne. Na szczęście świadomość tych zagrożeń, a jednocześnie olbrzymich możliwości, jest coraz bardziej obecna w Unii Europejskiej. Stąd m in. organizowane regularnie szczyty Unia Europejska – Unia Afrykańska i inicjatywy takie jak Sojusz Afryka – Europa na rzecz Zrównoważonych Inwestycji i Pracy. Trzeba sobie również zdawać sprawę z rosnących aspiracji afrykańskiej klasy średniej, którą definiuje się jednak inaczej niż w Europie. Jest ona bardziej wrażliwa, podatna na zmiany w koniunkturze. Jeśli jej rozwój się nie zatrzyma, będzie to oznaczać, ze kraje Afryki będą coraz więcej konsumować i produkować, co z kolei będzie napędzać rozwój gospodarczy.
Mówiąc o tym wszystkim nie należy patrzeć na Afrykę z pozycji silniejszego lub wiedzącego lepiej. Kraje afrykańskie mają swoich przywódców, swoje rządy i to na nich przede wszystkim spoczywa odpowiedzialność za państwa, którymi rządzą. Nikt nie powinien zdejmować z nich tej odpowiedzialności. Unia Europejska i inni partnerzy rozumieją jednak, że świat to naczynia połączone, a nierozwiązane problemy na jednym kontynencie wywołują negatywne efekty na innym. Izolacja i obojętność nie są w dzisiejszym, zglobalizowanym świecie żadnym rozwiązaniem.
Obecność Chińczyków w Afryce odmienia się przez wszystkie przypadki. Ostatnio poddaliśmy nawet analizie przyczyny, dla których Chiny są bardziej skuteczne na tym kontynencie. Czy myślisz, że to jest trwały trend, który będzie dominował przez najbliższe lata, czy inni gracze również zintensyfikują swoje działania gospodarcze?
Na pewno dominacja Chin będzie trwać. Kraj ten zajmuje miejsce, które w jakimś sensie mu przynależy, ze względu na potencjał ludnościowy i gospodarczy. Nie spodziewam się, żeby aktywność Chin zmalała. Inni gracze są jednak również widoczni. W obszarze Oceanu Indyjskiego są na przykład bardzo aktywne na różnych obszarach Indie: ekonomicznie, ale również jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa. Kraje Zatoki są natomiast aktywne w Afryce Wschodniej. Mają dość duże wpływy w Somalii, generalnie we wszystkich krajach, gdzie jest duża siła oddziaływania Islamu. Rosja stara się odzyskać pozycję, jaką w Afryce miał Związek Radziecki od lat 60. Nie przeceniałbym jednak jej wpływu, jest on dużo mniejszy, niż kiedyś. Rosjanie działają w Afryce w sposób dość widowiskowy, zwracający uwagę mediów (np. tzw. Grupa Wagnera). Jednocześnie nie idą za tym większe środki finansowe. Pamiętajmy, że PKB Rosji jest nieznacznie wyższy od PKB Hiszpanii, co pokazuje sytuację w odpowiednim kontekście. Oczywiście, Rosja na kontynencie może liczyć na pewną sympatię – z uwagi na zaangażowanie ZSRR w pomoc dla afrykańskich ruchów narodowo – wyzwoleńczych. Do tego całe rzesze afrykańskich liderów studiowały w ZSRR. Nie należy jednak tego wyolbrzymiać. Działania Kremla są medialne, ale różnica potencjałów w porównaniu z innymi krajami jest ogromna. Dlatego bardziej zasadne wydaje się zwracanie uwagi na poczynania innych aktorów na kontynencie: na Chiny, Indie i kraje Zatoki Perskiej.
Ty zajmujesz się obecnie stosunkami dyplomatycznymi Unii Europejskiej i mieszkasz na Madagaskarze. W jakim punkcie w relacjach Unia Europejska-Afryka jesteśmy obecnie?
Jesteśmy w miejscu, gdzie relacje stają się silniejsze, bliższe i coraz bardziej na poziomie semantycznym oba regiony się do siebie zbliżają, co wynika z bliskości geograficznej oraz pewnych problemów, które przestały być rozwiązywalne samodzielnie. Mam tutaj na myśli głownie klimat, co staje się coraz bardziej ważnym tematem. Popatrzmy na oś Unia Europejska – Unia Afrykańska, bo procesy zjednoczeniowe zachodzą również w Afryce. Są oczywiście na innym etapie i potrwa to wiele lat zanim Afryka osiągnie taki poziom zjednoczenia jak Europa, ale to się dzieje. Unia Europejska wspiera te procesy. Patrząc z mojego podwórka, Madagaskar jest jednym z krajów członkowskich Komisji Oceanu Indyjskiego, która jest organizacją regionalną łączącą kraje wyspiarskie. 80% budżetu Komisji pochodzi z Unii Europejskiej, co pokazuje doskonale jakie znaczenie Europa przywiązuje do afrykańskich procesów integracyjnych. W kontekście relacji z Afryką głównym wydarzeniem jest szczyt Unia Europejska – Unia Afrykańska, który ostatnio odbył się w Abidżanie w 2017 roku, a Polskę reprezentowała ówczesna Premier B. Szydło. Kolejny odbędzie się w roku 2020. To właśnie na nich wyznacza się główne kierunki działań. Jednym z tematów często poruszanych są kwestie klimatyczne, które nie przysłaniają jednak innych zagadnień , na przykład współpracy gospodarczej. W 2018 roku Przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker ogłosił wspomniany przeze mnie plan pod nazwą Sojusz Afryka-Europa na Rzecz Zrównoważonych Inwestycji i Pracy. W ramach tego sojuszu przewiduje się setki miliardów Euro, które mają być wydane na pobudzanie gospodarek w Afryce. Mówi się o stworzeniu dwudziestu kilku milionów miejsc pracy i to pokazuje sposób myślenia, a także retorykę wspierania rozwoju, którego spowolnienie grozi poważną falą migracji do Europy. Może to zabrzmieć naiwnie, ale też trudno nie przypuszczać, że jest w tym wszystkim też pewien pierwiastek czysto ludzkiej chęci pomocy, a nawet poczucia winy za czasy kolonialne. Na pewno jednak dominuje tutaj czysta logika opierająca się na mechanizmie naczyń połączonych.
Na poziomie dyskusji i planów kierunek Afryka jest wewnątrz UE coraz bardziej zauważalny i wiąże się ze zmianą paradygmatu. Świadczona przez kilkadziesiąt lat przez UE pomoc rozwojową zaczyna ewoluować w stronę układów partnerskich i chęci robienia biznesu. Ma to sens dlatego, że niestety pomoc rozwojowa często bywa nieskuteczna, o czym mówi na przykład książka Dambisy Moyo „Dead Aid: Why Aid Is Not Working and How There is Another Way for Africa”. Autorka na podstawie drobiazgowych danych przekonująco udowadnia, że pomoc rozwojowa przez kilkadziesiąt lat nie tylko nie wpłynęła na przyspieszenie rozwoju kontynentu, ale wręcz ten rozwój spowolniła. W paradoksalny sposób zdjęła odpowiedzialność za rozwój krajów afrykańskich z ich elit politycznych, które za swoje niepowodzenia zaczęły obwiniać donorów, którzy nie dają dostatecznie dużo pieniędzy.
Powyższe trendy, ograniczania tradycyjnej pomocy rozwojowej na rzecz bardziej partnerskich relacji będą w najbliższych latach kontynuowane i jeśli miałbym umieścić w naszej rozmowie jakieś przesłanie, to na pewno warto, żebyśmy my, Polska i polskie firmy, nie przespali tego okresu. To wymaga działań zespołowych, zarówno administracji, jak i polskich firm. Firmy nie powinny czekać z założonymi rękoma, ale wykazywać się inicjatywą. Są środki na ekspansję firm w Afryce i dobrze byłoby, żebyśmy w tym uczestniczyli. Mamy coraz sprawniejszy system promocji naszych firm na kontynencie, którego trzonem są biura handlowe PAIH. Ja jednak mówię o tym, żeby starać się wykorzystywać instrumenty europejskie i podpinać się pod europejskie inicjatywy. Podam drobny przykład. Podczas mojego pobytu w Nairobi powołano do życia Europejską Izbę Gospodarczą, w której również Polska została członkiem. Nie chodziło o zastępowanie izb krajowych, ale o to, żeby rozwiązywać wspólnie problemy, na przykład poruszać z władzami kenijskimi kwestie barier ograniczających wejście na rynek tego kraju dla firm europejskich. Te bariery są przecież takie same, czy chodzi o firmę z Hiszpanii, z Francji, czy z Polski. Ważne, żebyśmy jako Polska w tego typu inicjatywach uczestniczyli.
Masz unikalny wgląd na to co dzieje się w Afryce. O czym warto jeszcze rozmawiać w kontekście przyszłości? Co może pojawić się na agendzie w najbliższych latach?
Jest jeden element, na który warto zwrócić uwagę, a mianowicie kwestie bezpieczeństwa. Niedawno zostało podpisane Memorandum of Understanding między Unią Europejską a Unią Afrykańską dotyczące tej kwestii. Europa stara się na różne sposoby działać na rzecz poprawy bezpieczeństwa w Afryce, a przykładem może być misja EU Nav for Atalanta, misje szkoleniowe (EUTM) w Republice Środkowoafrykańskiej, w Mali czy w Somalii, finansowanie w tym ostatnim kraju sił AMISOM itp. Mam wrażenie, że tego typu działań będzie więcej. I jest to logiczne, racjonalne działanie, gdyż od bezpieczeństwa wszystko się zaczyna. Jeśli kraj jest w chaosie, jeśli biznesmeni nie mają pewności, że wyjadą żywi, będą dany kraj omijać. Z tego założenia wychodzi też Unia Europejska. Bezpieczeństwo jest zatem jednym z filarów, który tylko pozornie nie ma dużo wspólnego z inwestycjami.
Dużo czasu spędziłeś w Kenii pracując dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jak wygląda z Twojej perspektywy obraz polskiego przedsiębiorcy w tym kraju?
Poznałem sporo przedsiębiorców, którzy zazwyczaj próbowali dopiero wejść na rynek, przyjeżdżając na targi oraz imprezy organizowane przez Ambasadę czy przez PAIH. W 2015 roku Polska przyznała kredyty Kenii i Tanzanii na modernizacje rolnictwa, w ramach tzw. pomocy wiązanej. Kredyty pomogły wejść na rynki obu krajów polskim firmom z tej branży – rolnictwo to nadal najważniejsza gałąź produkcji w Kenii, przypada na nią 70% zatrudnienia. Zainteresowanych Kenią było wiele innych firm . Niektóre z tych historii kończyły się sukcesem, inne nie, ciężko jest generalizować, także, jeśli chodzi o branże, które te firmy reprezentowały. Kenią były na przykład zainteresowane firmy medyczne i telemedyczne, a nawet szukające pacjentów prywatne szpitale. Wynikało to z tego, iż oprócz kilku niezłych prywatnych szpitali w Nairobi, ochrona zdrowia jest w Kenii na niskim poziomie. Wielu Kenijczyków lata w celach medycznych do Indii. Polskie szpitale nie są droższe, a przewyższają jakością konkurencję z Azji. Spore też było zainteresowanie ze strony firm budowlanych.
O prawdziwym “success story” w Afryce można mówić w przypadku firmy Assecco, akurat nie w Kenii, ale w kilku innych krajach afrykańskich tej firmie udało się zdobyć duże rządowe kontrakty.
Polacy zdobywają zatem coraz większe doświadczenie na niwie biznesowej w Afryce. Czy ich podejście i sposób działania uległy na przestrzeni lat zmianie?
Na pewno zwiększa się intensywność działań, jest coraz więcej zapytań z polskich firm, co pokazuje, że to zainteresowanie rośnie. Dla mnie niepokojący jest jednak cały czas zbyt mały poziom wzrostu handlu pomiędzy Polską a krajami Afryki Subsaharyjskiej. Polski eksport do Afryki to tylko 1-2 procent całości naszego eksportu, co pokazuje, że istnieje ogromny potencjał. Chociażby w Kenii jest teraz boom budowlany. Niestety, np. jakość wykończenia jest słaba, co związane jest wykorzystaniem chińskich materiałów – na pewno polskie produkty byłyby lepsze.
Co nazwałbyś największą bolączką polskich firm? Czego muszą się jeszcze nauczyć?
Problem naszych firm jest taki, że ich właściciele są mało cierpliwi. Oczekują zrobienia w Afryce szybkich interesów, jeżeli tak się nie dzieje, wycofują się. Problemem są też na pewno ograniczenia kapitałowe naszych firm, które sprawiają, że firmy boją się ryzykować. Tymczasem w Afryce ryzyko jest i pewnie długo będzie wyższe, niż w Europie czy w Azji. Zrobienie dobrego interesu nadal często jest związane z podjęciem tego ryzyka, które jednak, jeżeli interes się powiedzie, będzie odpowiednio wynagrodzone.
W Afryce biznes robi się przede wszystkim przez kontakty osobiste, przez bywanie, poznawanie ludzi. To wynika z tego, że biznes nie ma zazwyczaj solidnego zabezpieczenia w postaci instytucji państwa, takich, jak sądy, więc najlepszym zabezpieczeniem jest zaufanie do partnera, które buduje się powoli i stopniowo. Wracamy więc do kwestii cierpliwości, mozolnego budowania kontaktów, inwestowania w nie. Myślenie na zasadzie: wyślę maila do Ambasady lub zadzwonię do PAIH i zacznę robić biznes na odległość jest dość częste, ale to po prostu tak nie działa. Niezbędna jest obecność. Kluczowe jest budowanie sieci osobistych kontaktów, zdobywanie doświadczenia oraz determinacja.
Największą przeszkodą w podejmowaniu odważnych decyzji jest brak wiedzy. Gdzie zdobyć jej podstawy w kontekście rynków afrykańskich?
Wiedzę zdobywa się przede wszystkim w praktyce. Oczywiście, biura handlowe PAIH i ambasady zawsze starają sie mieć aktualne dane, informacje i listy kontaktów, którymi dzielą sie z polskimi firmami. Na pewno mogą sporo pomóc, ale nie zastąpi to własnego doświadczenia, poznania specyfiki kraju i ludzi. To jest też kwestia dostrzeżenia potencjału, co wcale nie jest proste. Mnie zajęło to trochę czasu, dostrzec, jakim przedsiębiorczym narodem są Kenijczycy. W Nairobi jest cała masa startupów, inkubatorów, ludzie często mają 2-3 prace, bo próbują różnych rzeczy, co wynika z faktu, że nigdy nie mogli za bardzo liczyć na pomoc instytucjonalną, są de facto zmuszeni do wykazywania się własną inicjatywą. To robi wrażenie, pokazując zarazem potencjał i energię. Ktoś, kto to dostrzeże będzie w stanie ujrzeć możliwości biznesowe.
Wielu ludzi patrzy na Afrykę przez pryzmat niebezpieczeństw czyhających tam na turystów. Czy rodzina w Polsce martwi się o Twoje bezpieczeństwo?
Powszechny stereotyp jest taki, ze Afryka jest niebezpieczna. Nie należy jednak generalizować, poziom i rodzaj zagrożeń różni sie pomiędzy krajami, a nawet prowincjami czy miastami w danym kraju. Należy przede wszystkim zachować zdrowy rozsadek i zdobyć informacje o miejscu, w którym będzie sie przebywać.
W krajach takich jak Kenia czy Madagaskar istotnym problemem jest pospolita przestępczość, spowodowana głównie tym, ze nadal część populacji żyje w biedzie. Z tego powodu np. w Nairobi odradza sie chodzenie po zmroku, jadąc samochodem należy mieć zawsze zamknięte drzwi. Biznesmeni wybierający się w dalszą podróż nierzadko decydują sie na zatrudnienie ochrony.
Inna sprawa jest bezpieczeństwo prowadzenia biznesu i zagrożenie ze strony nieuczciwych kontrahentów. Przychodzi mi na myśl historia z Ugandy. Jedna z polskich firm była przekonana, że zawiera kontrakt z jednym z ugandyjskich ministerstw, podczas gdy w rzeczywistości prowadziła rozmowy z oszustami, podszywającymi sie pod urzędników tegoż ministerstwa. Oszustwo było na tyle dopracowane, że spotkania biznesowe miały miejsce w prawdziwej siedzibie tego resortu, w Kampali. Jednym ze sposobów uniknięcia takiej sytuacji jest zatrudnienie specjalistycznej firmy, która sprawdzi wiarygodność partnera. Na szczęście tak wyrafinowane oszustwa jak to w Ugandzie zdarzają sie rzadko, do tego w tym wypadku Ugandyjczykom udało sie znaleźć sprawców.
Jeśli mógłbyś przekazać polskiemu przedsiębiorcy zainteresowanemu Afryką tylko jedną radę, co by to było?
Wytrwałość i nastawienie się na długi dystans. Afryka to kontynent, na którym potencjalna stopa zwrotu jest duża. Ma to swoją cenę w postaci czasu, energii i pieniędzy, które trzeba poświęcić, żeby tutaj zaistnieć. Ważna jest też elastyczność. Wydaje Ci się czasem, że nic Cię nie zaskoczy a nagle okazuje się, że jest coś takiego. Ważne jest to, żeby zrozumieć różnice kulturowe. Na przykład w Kenii w środowisku biznesowym wszyscy mówią po angielsku; żyjemy w czasach globalizacji, oglądamy podobne filmy, można mieć zatem poczucie, że jest podobnie jak u nas. Wcale tak jednak nie jest. Warto być otwartym, trzeba zrozumieć różnice kulturowe (np. inne podejście do czasu), nie oceniać. Po prostu nie wolno występować z pozycji siły, starszego brata, Afrykanie są na to mocno wyczuleni i można spalić przez to różne możliwości. Ważna jest próba zrozumienia. Można przekonywać do swoich racji, ale nie w paternalistyczny sposób. W Afryce pewne rzeczy funkcjonują inaczej niż w Europie, może to być nawet dla nas denerwujące, ale okazanie złości w niczym nie pomoże, sprawi tylko, ze druga strona nabierze dystansu. W takim kraju jak Kenia, ale też w wielu innych miejscach w Afryce, także na Madagaskarze, dużo można załatwić uśmiechem i luźnym podejściem. Ludzie co do zasady są sympatyczni, otwarci, często są mniej hierarchiczni, mniej oficjalni. To są rzeczy, których trzeba doświadczyć i być gotowym na zaskoczenia. Trzeba też zawsze zdawać sobie sprawę ze specyfiki danego miejsca, z różnic etnicznych, kulturowych, nie wrzucać wszystkich do jednego worka. Np. Madagaskar, choć geograficznie przynależy do Afryki, jest specyficznym miejscem, odciętym od świata, mieszkańcy, szczególnie z centralnej części wyspy, mają wiele wspólnego z Azjatami. Nawet ich język jest podobny do indonezyjskiego.
Żyjemy w XXI wieku, w świecie zglobalizowanym, opasanym sieciami transportowymi, gdzie pozornie wszystko jest już odkryte i zbadane. Mimo to Afryka dla przedsiębiorców to nadal przygoda, w pewnym sensie podróż w nieznane. Na pewno ktoś, kto chce tutaj robić biznes, będzie miał wiele ciekawych historii do opowiedzenia.