Sen o Synaju: egipskie nadzieje na przyszłość

Niecałe dziesięć lat temu Egipt przeżywał istny boom turystyczny. Prawie 15 milionów turystów przyjechało odwiedzić ten kraj w 2010 roku, wydając łącznie ponad 12 miliardów dolarów i przyczyniając się w ten sposób do rozwoju gospodarczego, dającego niemałe nadzieje inwestorom z branży. Niestety, dwa wydarzenia zburzyły nadzieje na „Eldorado”. Po wypadkach arabskiej wiosny, w których Egipt brał aktywny udział oraz porwaniu samolotu EgyptAir w 2016 roku, wiele się zmieniło – ilość odwiedzających skurczyła się do 53% stanu z 2010 roku. Ten wielki spadek zainteresowania Egiptem miał poważny wpływ na sektor turystyczny, zwłaszcza w regionie południowego Synaju, gdzie Sharm El Sheikh, Hurghada i Dahab rozpoczęły budowę wielu projektów, których nigdy nie skończyły.

Głównie pusto

Przejeżdżając przez granicę między Izraelem a Egiptem w Taba, na południe od położonego nad Zatoką Akaba miasta Eilat, nasuwa się refleksja, że jest to jedyne lądowe przejście graniczne na Świecie łączące kontynent Eurazji z Afryką. Przejście w stronę Egiptu jest łatwe i szybkie. Jest na nim niewiele, oprócz śpiącego na granicy pracownika kantoru, oferującego niezbędne funty egipskie, których wartość w ostatnich dziesięciu latach spadła trzykrotnie. Zbyt duża ilość taksówkarzy (wielu  beduińskich) chętnych do podwiezienia każdego niewyglądającego egipsko turystę, za bliżej niesprecyzowaną kwotę podlegającą obowiązkowemu targowaniu, jest pierwszym świadectwem  przerostu podaży nad popytem. Jadąc w stronę oddalonego o 220km Sharm El Sheikh ukazują się piękne góry południowego Synaju wchodzące często prosto do błękitnej zatoki. Region ten słynie z wyjątkowo pięknych raf koralowych i różnorodności  wodnej fauny, dlatego od Nueby przez Dahab do Sharm El Sheikh mnóstwo jest centrów nurkowych pełnych sprzętu i wykwalifikowanego personelu czekającego na turystów. A tych jest niewielu.

fot. Mikołaj Radlicki

Bardzo dużo natomiast widać nagromadzonych i niewykorzystanych materiałów budowlanych, niewykończonych budynków. Na przedmieściach każdego z miast egipscy przedsiębiorcy, pełni nadziei, zaczęli ambitne projekty architektoniczne i infrastrukturalne, które pochłonęły mnóstwo pieniędzy, ale nigdy nie zostały zakończone. Ich rozmach jest  imponujący, zwłaszcza w Sharm El Sheikh, największym, co do wielkości, ośrodku turystycznym w tym regionie. W latach prosperity utopiono tutaj fortuny ponieważ potencjał był wyjątkowy: arabscy milionerzy z Bliskiego Wschodu wykładali pieniądze na budowę infrastruktury, rząd egipski dokładał, a przedsiębiorczy Egipcjanie inwestowali. Najgorzej skończyło się to dla tych ostatnich. Miasto jest dziś istnym arabskim Las Vegas, tylko dziwnie pustym. Pełno tu hoteli, neonów, centrów handlowych, szerokich dróg i wielu kasyn (co w krajach arabskich jest wielką rzadkością), a sklepów i produktów jest tak wiele jak i cen, które można za nie zapłacić. Innymi słowy, Sharm to ucielesnienie kapitalizmu. Tylko niestety brakuje kapitału.

Wielkie aspiracje

Gigantyczna konkurencja daje się we znaki szczególnie tym turystom, którzy szukają spokoju. Towaru jest po prostu za dużo i sprzedawcy, restauratorzy, hotelarze wręcz  polują na dosłownie każdego potencjalnego klienta. Po raz kolejny ukazuje się  przerost podaży nad popytem. Tylko największym udało się tu przetrwać. Duże hotele i ośrodki wczasowe, takie jak Four Seasons, Hilton czy Movenpick, mają się nieźle. Ich globalny marketing pomógł w dźwignięciu upadającej koniunktury, czego nie mogą powiedzieć mniejsi przedsiębiorcy, z których wielu wylądowało bez grosza. Łodzi z klubów nurkowych oferuje się nadal sporo, ale według Omara, pół  Egipcjanina pół Saudyjczyka, który do Sharm przyjeżdża od dziecka, to niewiele w porównaniu z latami poprzednimi. „Pamiętam jak przy każdej większej rafie stało po cztery czy pięć łodzi” – wspomina Omar – „teraz natomiast dwie to już tłok! Zazwyczaj każda łódź ma teraz rafę tylko dla siebie”.

Dla tych podróżników, którzy szukają podwodnych wrażeń, południowy Synaj oferuje więc fantastyczną perspektywę nurkowania w kameralnym gronie, bez tłumów. Paradoksalnie ten fakt powinien przyciągnąć więcej turystów o podobnych upodobaniach, ale strach przed niebezpieczeństwami dodatkowo wzmacnianymi przez media powoduje, że turyści wybierają jednak inne miejsca na wypoczynek. 

Pomimo to, południowy Synaj ma szansę na ponowny rozkwit, pod warunkiem jednak, że w Egipcie nie będzie w najbliższym czasie zamieszek lub innych medialnych wypadków. Infrastruktura jest gotowa, a pogoda dopisuje zawsze. Poza tym Rosjan, Ukraińców i Polaków, którzy uwielbiają hotelowy relax nie brakuje, dla tych natomiast, którzy szukają warunków bardziej naturalnych i spokojniejszego otoczenia, lepszym pomysłem może być Dahab. Ja natomiast uważam, że cały południowy Synaj najlepiej jest zwiedzać pod wodą.

Autor: Mikołaj Radlicki