Czego brakuje tam, gdzie nie ma nic?

Trudno wyobrazić sobie kraj, w którym brakuje więcej rzeczy niż w Południowym Sudanie. Jego stolica Juba niewiele rożni się od dużej wsi, gdzie nieliczne sklepy świecą pustkami, nieliczne drogi obsiane są milionami dziur, a śmieci walają się na poboczach. Miedzy śmieciami widać nagie postacie, które rekompensują sobie na tym wysypisku brak osobistej toalety, kucając podpierają się ładnie wyrzeźbionymi kijkami ze stepowych akacji.

Restauracje w Jubie oferują niewiele potraw, które w Europie uznalibyśmy za „smaczne”, jednak gdy wyjedzie się poza stolicę sytuacja diametralnie się pogarsza i w żargonie międzynarodowej diaspory te uprzednio wyklinane dania nagle staja się „Juba-dobre” albo „Oskar Kilo”, czyli w alfabecie telefonii VHF „OK”.

Wiele regionów Sudanu Południowego nie ma łączy telefonicznych bo zostały one zniszczone w celu lepszego kontrolowanie komunikacji – a w zasadzie jej blokowania – i zapobiegania przekazowi informacji. Ważną rolę w pracy społeczności międzynarodowej odgrywają więc telefony satelitarne Thuraya, których model Motoroli kosztuje sporo ponad $1000 za sztukę.

O dziwo, w kraju którego ponad 95% PKB stanowią pieniądze ze sprzedaży wyprodukowanej ropy, wszyscy mamy problem ze znalezieniem paliwa. W związku z tym kosztuje ono więcej niż w krajach do których Sudan Południowy swoje paliwo eksportuje. Ale to nie koniec paradoksów. Taniej jest na przykład zatrudnić specjalistę z Kenii niż mieszkańca Sudanu Południowego, gdyż  wymagania finansowe tego drugiego będą niewspółmierne do posiadanego doświadczenia i wykształcenia. Kenijczyk z wyższym wykształceniem proponuje swoje usługi taniej niż Południowo Sudańczyk bez żadnego dyplomu.

Autor: Mikołaj Radlicki

W Jubie, gdzie brakuje prądu i bieżącej wody, koszt wynajmu niewielkiego budynku biurowego to ponad $25,000 miesięcznie. Drzwi słabo się otwierają, woda czasem kapie z sufitu, a brama ma dziury i trzeszczy. Nawet koty nie są przekonane do zadomowienia się w piwnicy, gdzie grzyb rośnie szybciej niż można go wyplenić. Jednak ta wygórowana cena to głownie kompensacja za wysokie ryzyko, które inwestorzy w Jubie ponoszą stawiając podobne budynki – nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi ewakuacja zagranicznego towarzystwa i tym samym koniec popytu na podobnie „luksusowe” domy.

Gdy lecimy niewielkim samolotem pilotowanym przez nieświeżo wyglądających Bułgarów lądujemy na polu, które jest „międzynarodowym” lotniskiem, a nasze bagaże przechodzą przez skaner, który nie działa, kontrolują nas wykrywaczem metali, który też nie działa, a na koniec ktoś próbuje nakleić mi w paszporcie znaczek miejscowego rządu opozycji (SPLA-IO), ale wygląda na to, że klej się nie klei.

Kraj w kraju, rząd w rządzie i kolejny paradoks – bo w Południowym Sudanie liczącym około 12 milionów ludzi, ponad 15% populacji jest w totalnej opozycji do obecnego rządu i aktywnie walczy o „wyzwolenie”, a kolejne 48% to plemiona bez reprezentacji w parlamencie. W związku z tym, u władzy i w pełnej dominacji są obecnie Dinkowie, reprezentujący jedynie niewiele ponad 1/3 populacji Południowego Sudanu. Jak łatwo się domyślić jest to recepta na ciągłe nieporozumienie.

Jednak pomimo tych wszystkich przeciwności i utrudnień wiele osób zbija w Sudanie Południowym fortuny. Firma Lorry Boyz, która specjalizuje się w przewozie pojazdów i sprzętu, od wielu już lat dowozi do Juby brakujące materiały łącznie z dźwigami, spychaczami, betoniarkami i częściami zapasowymi. Dzięki ich usługom powstało w stolicy wiele nowych budynków, a firma, pobierając wielkie opłaty za dostarczanie rzeczy tam, gdzie nie ma dróg, ludziom, którzy z rocznego wynajmu mogą stać się milionerami, szybko stała się bogata.

Przedsiębiorstwo Equator Gold wydobywa złoto z tak zwanego „Congo Craton”, regionu o długości 250km na południu kraju, gdzie jego występowanie jest częste i skondensowane. Pomimo, że kraj boryka się z problemem wewnętrznego konfliktu Equator Gold prosperuje w Sudanie Południowym dłużej niż ten kraj istnieje i planuje dalszą ekspansje. Licencja na badanie złóż złota wydawana jest na okres  5 lat z możliwością przedłużenia o  kolejne 10, a maksymalny teren badań nie może przekraczać 2,500 kilometrów kwadratowych. Jednak takie warunki wystarczają Equator Gold, aby zarobki rekompensowały ryzyko z operacji w tak niebezpiecznym kraju.

Kobiety w Sudanie Południowym stanowią potencjał rozwoju sektora rolniczego. Bardziej niż mężczyźni są one skłonne do nauki, bardziej uważne i lepiej posługują się powierzonym im sprzętem. To kobiety gotują, przynoszą wodę, zajmują się dziećmi, a także i uprawami. W kraju, gdzie w wielu regionach gleba jest wyjątkowo urodzajna, zdolności rolnicze są zadziwiająco niskie – ludzie zwyczajnie nie potrafią hodować warzyw i owoców.

Spółka Qalaa Holdings zajmuje się produkcją rolną w Sudanie Południowym i obecnie ma pozwolenie na uprawę ponad 105,000 hektarów ziemi. Inwestorzy bardzo sobie chwalą wyniki – ilość czarnoziemów w kraju jest tak duża, że efektywność produkcji jest wyższa     niż w innych częściach kontynentu. Firma Nile Valley Petroleum, która jest częścią Qalaa Holdings, zajmuje się także wydobyciem ropy naftowej w Sudanie Południowym, która jest głównym źródłem dochodów w kraju, a więc i oczkiem w głowie zarówno rządu jak i opozycji.

Sudan Południowy jest uznawany przez wielu obserwatorów międzynarodowych za jeden z najniebezpieczniejszych i najbardziej niestabilnych krajów świata. Spółki i firmy działające na terenie kraju znają ryzyko i starannie kalkulują zyski. Krótkoterminowe inwestycje w bardzo lukratywne sektory mogą szybko zarobić krocie, jeżeli stać nas na mocne nerwy i dużo biurokratycznej cierpliwości.

Autor: Mikołaj Radlicki